recenzje | review         
           
   

Shadows and Mists

     
  Elmjuzik (Wojciech Wszelaki, 4 stycznia 2013)

Grupa Insomnia i jej album Shadows and Mists już od dość dawna znajduje się na liście moich ulubionych polskich wydawnictw elektronicznych. Muzyka z pogranicza ambientu i elmuzyki. Album zawiera sześć kompozycji, w których przeplatają się dokładnie te elementy o jakich napisałem powyżej. Backgrund kompozycji stanowią ambientalne atmosfery i dźwięki oraz dość prosto podane rytmy. Warstwę harmoniczną wypełniają pięknie i z wielkim umiarem podane dźwięki i syntezatorowe solówki. Cały album, skomponowany jest w nastrojowej i nieco mrocznej konwencji. W muzyce duetu Insomnia z Łodzi słychać doskonały balans pomiędzy nachalnością i dynamiką syntezatorów a swoistym minimalizmem teł na bazie których zbudowane są wszystkie kompozycje. Moim faworytem na płycie jest utwór "Retirement", może dlatego, że dużo tam pięknych atmosfer i klimatu klasycznej elmuzyki?! Muzyka zaiste piękna i zagrana z wielkim kunsztem kompozytorskim. Słychać, że Adam Mańkowski i Łukasz Modrzejewski doskonale się rozumieją i mają wyraźnie sprecyzowany styl muzyczny. Albumu Shadows and Mists słucha się z wielką przyjemnością i każda kolejna kompozycja zachęca wręcz aby posłuchać następnej. Na płycie nie ma zbyt wielu dłużyzn, co często jest udziałem tzw. "Produkcji elektronicznych", może z wyjątkiem utworu "Hurt This Much", który trwa ponad dziewięć minut i jest nieco nużący w swej formie, nie znajdziecie tu słabych kompozycji! Ten doskonały i "wychuchany" kawał muzyki elektronicznej na pewno spodoba się fanom klasycznej muzyki elektronicznej jak i muzyki ambientalnej! Serdecznie polecam ten album i muzykę grupy Insomnia!

[link]
     
           
  Musihilation (12 marca 2012)

Elektronicznie i tajemniczo: Insomnia – Shadows and Mists

Jeszcze do niedawna nie miałem pojęcia, że w Łodzi kilka lat temu powstał projekt, pod którego szyldem ukazuje się tak interesująca muzyka. Tym bardziej, że nie ma ona nic wspólnego z graniem gitarowym czy sceną hiphopową. Mowa o dwuosobowej Insomnii – muzycznym dziecku Adama Mańkowskiego i Łukasza Modrzejewskiego.

Duet tworzy dźwięki z pogranicza szeroko pojętej elektroniki i ambientu. Niestety nie znam jego poprzednich wydawnictw, jednak mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości się z nimi zapoznam – tym bardziej, że wydane na początku grudnia Shadows and Mists bardzo przypadło mi do gustu i byłem bardzo pozytywnie zaskoczony wysokim poziomem kompozycji i jakością nagrań. Po kilku przesłuchaniach płyty doszedłem do wniosku, że chociaż teoretycznie Łodzianie nie zaproponowali niczego nowego, to z drugiej strony musiałem dłużej pomyśleć, żeby odczytać możliwe muzyczne inspiracje, jakie mogły wpłynąć na kształt tego albumu. To oczywiście duży plus dla muzyków tworzących projekt. W dużej mierze można by 6 utworów, które się na nim znalazły, wrzucić do pojemnego worka z napisem „ambient”. Moje najbliższe skojarzenie powędrowało w stronę norweskiego Biosphere – przede wszystkim z pierwszych, bardziej zrytmizowanych płyt. W muzyce Insomnii znalazłem nieco podobnego chłodu i mroku, znanego z nagrań mistrza „arktycznego ambientu” – w szczególności w najdłuższym na liście i chyba najbardziej urozmaiconym Spiky Rays. Poza tym Selected Ambient Works Aphex Twin – ze względu na obecną również tutaj specyficzną transowość kompozycji, wywołaną zapętlonymi motywami i jednostajnymi rytmami. Pisząc bardziej obrazowo, można by to nazwać syntetycznymi pejzażami – z reguły łagodnymi, nieraz nawet dość pozytywnie brzmiącymi. Często jednak ten spokój jest zakłócany przez różne niepokojące dźwięki, wkradające się do utworów, czy chwilowe zmiany w tle. Sprawiają one, że z każdym przesłuchaniem na nowo odkrywa się każdy z utworów na Shadows and Mists - zawsze zwróci się uwagę na inny smaczek, wcześniej nie dostrzeżony. Czasem muzyka Insomnii zahacza o klimaty industrialne – w Retirement jest dość ciężki, mechaniczny rytm; podobnie, chociaż mniej monotonnie, jest w wymienionym wyżej Spiky Rays. Ten utwór przypomina mi też trochę twórczość Jeana Michela Jarre'a – przede wszystkim ze względu na syntezatorowy „wiatr” i brzmienie niektórych partii klawiszowych. Całość jest bardzo spójna i ciężko jednoznacznie wyróżnić któryś z utworów; płyta trwa nieco ponad 40 minut i, jak już wspomniałem, z przyjemnością można wielokrotnie do niej wracać.

Na koniec warto wspomnieć o pozamuzycznych inspiracjach twórców projektu. Jak wynika z klipu zamieszczonego na stronie poświęconej wydawnictwu – należy do nich klasyka kina niemego lat 20. ubiegłego stulecia. Atmosfera, jaką wprowadza muzyka duetu, z pewnością pasowałaby do niejednej filmowej opowieści i byłaby świetnym uzupełnieniem filmu. Zresztą słuchając Shadows and Mists, jak to z reguły bywa w przypadku płyt instrumentalnych, można samemu wyobrazić sobie historię ukrytą w muzyce. Interpretacji będzie tyle, ilu słuchaczy sięgnie po album Insomnii. Szkoda tylko, że zapewne liczba ta nie będzie wielka. Wszystkim entuzjastom szeroko pojętej elektroniki, jak i tym, którzy chcą posłuchać czegoś innego, w przerwie między jednym a drugim mocnym uderzeniem, polecam zapoznanie się z płytą tu: http://shadowsandmists.wordpress.com/pobierz lub zakup fizycznego egzemplarza albumu.

[link]
     
Górnośląski Informator Muzyczny (Przemysław Spadło, 6 marca 2012)

Insomnia, czyli Adam Mańkowski i Łukasz Modrzejewski, dwójka przyjaciół, którzy od 2005 roku tworzą jeden z najciekawszych projektów w naszym kraju. Ich muzyka to minimalistyczna podróż, bowiem zawsze gdy ich słucham umysł zaczyna pracować intensywniej tworząc różnego rodzaju obrazy. Od czasów Places (przyp.red. pierwsza płyta zespołu wydana w 2010 r.) ambientowy minimalizm został nieco urozmaicony. Muzycy poszli w kierunku szybszych beatów, większej ilości sampli oraz muzyki stricte instrumentalnej. Zmienili również brzmienie, które stało się bardziej mroczne. Płyta ta zainspirowana jest niemym kinem i to właśnie w tej inspiracji możemy doszukiwać się muzycznych przemian, które idealnie pasują do klimatu początków kinematografii.

Shadows and Mists to przede wszystkim płyta różnorodna, bogata w dźwięki. Każdy utwór to inna scena, inne podejście i inne odczucia. Dzięki temu nie nudzimy się za bardzo mimo tego, że klimat płyty bardziej wprawia nas w nastrój skupienia niż porywa do czynów. Nie mniej jednak, wyczuwalna jest energia, a to za sprawą mocniejszych uderzeń beatu czy przyspieszaniu tempa w piosenkach. Dodatkowo mamy wiele zaskakujących momentów. Ich muzyka nie jest nijaka, jest ciekawa, a z każdą nutą czujemy, że coraz lepiej rozumiemy przesłanie, które wydaje się być bardzo elastyczne, choć z drugiej strony klimat utworów daje nam pewne ramy w których ma poruszać się nasza wyobraźnia. Co do zaskakujących momentów, trzeba jeszcze nadmienić, że płyta ma koncept spotykany u najlepszych muzyków. Mamy zatem ukryte dźwięki, które z każdym przesłuchaniem odkrywamy na nowo.

Shadows and Mists może nam towarzyszyć zarówno w codziennych czynnościach, jako wypełniacz przestrzeni, a także w chwilach kontemplacji, całkowitego skupienia czy nawet medytacji. Do tego ostatniego z pewnością nada się mistyczny, a momentami nawet ohydny "Hurt This Much" czy rozkręcający się, głęboki Empire. Największe nawiązanie do przeszłości mamy w dźwiękach rytualnego, ambientowego "Spiky Rays". Kawałek "Retirement" to to co zapowiadali muzycy, czyli mocniejsze i szybsze beaty, instrumenty, tutaj akurat w postaci gitary oraz bezkompromisowe brzmienie. Otwierający płytę, utwór tytułowy lekko rysuje nam to jaka jest płyta, co na niej znajdziemy. Ma w sobie dwa główne aspekty płyty, czyli mistycyzm ambientu i melodyjność elektroniki. W moje osobiste gusta najbardziej wpisał się, oprócz szalenie interesującego "Hurt This Much", kawałek zamykający album, czyli "Doubt In The Content". Jeśli ktoś jeszcze pamięta jak wspominałem o niemym kinie, ten utwór to idealne odzwierciedlenie filmu. Jest wręcz perfekcyjny, absolutnie najlepszy na płycie. Ma w sobie więcej emocji, odczuć, idei i wizji niż nie jeden utwór z gatunku muzyki klasycznej. W minimalny sposób przekazuje nam mrok i dziwaczność naszej egzystencji, potrzebę tworzenia i zniszczenia oraz to, że człowiek jest jednocześnie wolny i zniewolony. Dla osób które uwielbiają twórczość filmową Davida Lyncha utwór ten z pewnością stanie się sztandarem czy muzyką życia.

Najnowszy album Insomnii to wydarzenie dla wrażliwych odbiorców, którzy lubią zamknąć się w swoim świecie. Post-industrialny klimat utworów wpisuje się również w modę. Dlatego jest to płyta jak najbardziej na czasie, która powinna zyskać wielu wiernych słuchaczy. Warto śledzić Panów z Łodzi, ponieważ po wydaniu płyty, wciąż pracują nad nowym materiałem. Nam wystarczy czekać na kolejną dawkę wprowadzających w trans melodii.

[link]

     
  Lupus Unleashed (Krzysztof Lupus Śmiglak, 3 marca 2012)

Edgar Allan Poe, może nawet H.P Lovecraft byłby z nich dumny. Ponura ambientowo – elektroniczna stylistyka idealnie pasuje do dusznego klimatu ich opowiadań, a łódzki duet stworzył muzykę niezwykłą, piękną i bardzo filmową…

Poprzednich wydawnictw Insomni nie znam, również historia grupy nie jest mi szczególnie znana. Z kolei skład tego projektu tworzy zaledwie dwóch ludzi: Adam Mańkowski oraz Łukasz Modrzejewski i trzeba przyznać, że jak na obrane środki i stylistykę muzyczną potrafią wyczarować niezwykłe dźwięki, nie tylko wymagające dużej wyobraźni, ale także sporej dawki wrażliwości estetycznej na doznania słuchowe.

Od pierwszego numeru, notabene tytułowego, wchodzimy w świat, w który nie każdy umie się wsłuchać – to muzyka wolna, oniryczna, rozpięta na pojedynczych dźwiękach i wykończonych drobnym odbijanym bitem. Drugi numer „Hurt This Much” utrzymany w tym samym tempie jest bardziej złowrogi – tu jakieś trzaski, jakby szepty, pociągnięcia – jakby ktoś za nami skradał się po korytarzu opuszczonego starego domostwa w którym na pewno skrywane są straszliwe tajemnice… poza tym utrzymać w napięciu przez niemal dziesięć minut przy takim udziale środków to trzeba umieć, a zwykle jest to bardzo męczące, Mańkowskiemu i Modrzejewskiemu na szczęście się to udaje.
„Retirement” z numerem trzecim jest jeszcze bardziej mroczny. Na ciemnym tle mamy delikatne uderzenia, które zaczynają z czasem pulsować jakby mocniej i przemieszczać się melodyjnie w przestrzeni, przenikać umysł na wskroś. Momentami robi się bardzo progresywnie, gdyby rozpisać ten kawałek jeszcze na gitary i mocniejszą perkusją mielibyśmy kawałek godny nawet Dream Theater, no może którejś z solowych płyt Dereka Sheriniana.

Prawie jedenaście minut trwa numer czwarty „Spiky Rays”. Tu witają nas dźwięki bardziej orientalne, ale nadal jest złowrogo i niepokojąco, nerwowo oglądamy się znów za siebie. Powykręcane, nieprzyjazne wizje jak z obrazów Muncha, może nawet jakieś postapokaliptyczne wizje – tego można się tutaj doszukać. I jeszcze raz ogromny szacunek, że kawałek trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej sekundy – kolejne pulsacje i wjazdy muszą znaleźć swoje odbicie w naszej duszy – tu nie ma miejsca na szybkie przelecenie i wrzucenie w kąt, czuje się ją całym ciałem, słucha z nieukrywana przyjemnością, mimo, że nie jest to muzyka łatwa.

Potem jeszcze jest „Empire” – bardziej melodyjny, rozpięty na delikatnej klawiszowej melodii, szumiącej perkusji i orkiestracji przywołującej eksperymenty Vangelisa czy Clinta Mansella, choć brakuje tu bardziej ekstatycznego wybuchu, niestety tych tu nie doświadczymy. Ostatni, szósty kawałek, „Doubt in the Content” znów jest ciemny, złowrogi i mroczny – pojedyncze uderzenia, zgrzyty, piski i mocno wtłumione w przestrzeń bity… melancholia, smutek, jakaś pustka, poczucie bezradności… cienie, szepty i mgła, mgła, która pochłania wszystko dookoła…

Na pewno nie jest to album dla każdego. Problem będą mieli Ci, którzy nie czują takiego grania, którzy nie potrafią zgłębić muzyki całą swoją percepcją i wyobrazić sobie do dźwięków osobnych obrazów. Zadowoleni powinni być wszyscy kochający minimalizm i pomysł zawarty w niewielkim nakładzie dźwiękowym i bez zbędnego, dla co niektórych hałasu. Będąc otwarty na wszelkie muzyczne doznania i samemu będąc wiecznym muzycznym poszukiwaczem, nie ukrywam, że muzyka łódzkiego duetu zaintrygowała mnie w sposób szczególny, opisać w pełni to, co się słyszy nie jest też możliwe, bo każdy będzie widział i słyszał co innego. To album niezwykły i świetnie zrealizowany, idealny aby się wyciszyć, aby wejść w siebie.

[link]
     
           
  5 Kg Kultury (Monika Pomijan, 7 luty 2012)

Eklektyczna Bezsenność

Bardzo lubimy raz na jakiś czas natknąć się na nieodkryty przez mainstream potencjał. Nie dlatego, że to bardzo hipsterskie (dobra, dlatego), ale z powodu przyjemności, jaką dostarcza ten pierwszy muzyczny powiew świeżości. A druga EP-ka Insomni jest całkiem zacna na bezsenność.

Insomnia to jeden z projektów Adama Mańkowskiego, młodego, pełnego zapału łodzianina, który próbuje swych sił w wielu różnych, często kompletnie od siebie różnych stylistykach. Tym razem stworzył ze swoim kolegą, Łukaszem Modrzejewskim duet penetrujący zakamarki szeroko pojętej elektroniki. Ich debiutem jest EP-ka „Places”, bardzo mocna osadzona w ambiencie i minimalu – do tego stopnia, że momentami sprawia wrażenie zbyt hermetycznej i homogenicznej całości. Przytłaczając niekiedy swoją jednostajnością ratuje się jednak wybitnie indywidualnym podejściem do wymienionych wyżej gatunków. Wydawać by się jednak mogło, że chłopcy zbyt silnie zanurzyli się w ich świat, nie dając sobie już miejsca na znalezienie większej ilości rozwiązań interpretacyjnych. Całe szczęście rzecz z kolejnym ich wydawnictwem ma się zupełnie inaczej.

Tym, co przede wszystkim rzuca się w oczy po pierwszym przesłuchaniu „Shadows And Mists” jest eklektyzm. Trochę nudne się wydaje wspominanie o nim w co drugiej recenzji, ale faktycznie muzyka polskiej alternatywy jest dziś bardzo niejednoznaczna. Zarówno ci już odkryci młodzi, pewni siebie artyści, jak i zespoły, na które dopiero pada światło, szukają nowych rozwiązań w brzmieniu znanym przecież od dekad. Ambientowe, leniwe przestrzenie Insomni kojarzą się z Brianem Eno, a krótkie sample z łagodniejszym Aphex Twinem (chociaż może to skojarzenie trochę na wyrost). Taka charakterystyka nowego mini albumu duetu byłaby jednak uproszczeniem, a jednocześnie znowu zamknęłaby ich muzykę w pewnej niewdzięcznej, hermetycznej bańce. A Insomnia stworzyli bardzo niejednoznaczny, jeszcze trudniejszy w odbiorze krążek. I chwała im za to.

Szczerze mówiąc, na początku wydał mi się wręcz za trudny, swoim jawnym poszerzeniem przez duet horyzontów sugerował mi trochę zbyt nachalnie właśnie ten cały eklektyzm. Muzyka dla wymagających, chciałoby się rzecz. I faktycznie taka jest, ale szybko staje się to jej jedną z głównych zalet. Kolejną jest niepowtarzalny, niepokojąco odrealniony, a jednocześnie boleśnie rzeczywisty klimat, jaki tworzy. Emocje, jakimi emanuje są trzymane trochę pod kloszem, ale czuje się je od razu, trafiają dokładnie tam, gdzie miały. Najwyraźniejszym tego przykładem jest „Hurt This Much”. Ta niespełna dziesięciominutowa kompozycja, w której pobrzmiewają jeszcze echa debiutu, jest naładowana gorzką melancholią, którą jednak nieco rozświetlają brzmiące nieustannie w tle dzwoneczki. Zachwycające jest to, z jaką precyzją nagrano każdy dźwięk, bowiem wszystko jest tu na swoim miejscu. Niestety tego samego nie można powiedzieć o najdłuższym utworze EP-ki – „Spiky Rays”. Powtarzający się motyw, noszący ślady bardziej energetycznej, trochę kojarzącej się z plemiennymi bębnami elektroniki, nie zdaje tym razem egzaminu. Mimo że jest opleciony w proste sample i znów dzwoneczkowe tło, nuży już po kilku minutach, a w połowie ma się ochotę powiedzieć „dość”, tymczasem muzyka płynie dalej. Nasuwa to myśl, że Insomnia ma wciąż problem z odpowiednim wyważeniem rytmizacji swoich kompozycji, a na pewno spójności całego krążka. Nie za bardzo do mnie przemawia stwierdzenie, że inspiracją dla powstania „Shadows And Mists” było nieme kino z początków ubiegłego wieku. Jest to niezły PR (przynajmniej dla filmoznawców i kinomaniaków), ale przeciętnemu odbiorcy raczej trudno byłoby się doszukać tutaj takich wzniosłych odniesień. Tylko czy faktycznie muzyka Insomni jest dla przeciętnego odbiorcy?

Trudno mi jednoznacznie ocenić tę EP-kę, jest na niej bowiem bardzo dużo smaczków dla fanów nie tylko minimalistycznego grania. Poza tym nie jest to już zimny ascetyzm brzmieniowy z „Places”, chociaż nie zgodziłabym się z tym, że duet poszedł bardziej w stronę szybkiej i energetycznej elektroniki, jak sam twierdzi. Jest żywiej tylko w kontekście debiutu, ale daleko tym dźwiękom do klubowej muzyki. Zresztą, na litość, Insomnia nigdy takiej nie grała i wątpię, by kiedykolwiek miała zamiar zacząć. Panowie Adam i Łukasz wciąż jednak poszukują swojego stylu, ale ich niewątpliwym atutem jest wybitnie indywidualne, by nie powiedzieć nawet nietuzinkowe podejście do czegoś, co robi się coraz bardziej wtórne. Bo nie oszukujmy się, renesans zaczyna przeżywać brudne, gitarowe granie spod znaku wczesnych Sonic Youth czy melancholijny new wave a’la Joy Division, a bujanie się za konsoletą powoli nuży. Ale co by się stało, gdyby Insomnia nagle wtargnęli na rynek proponując zgoła nagi brzmieniowo, ale bardzo pociągający styl w elektronice? Nie znalazłam jeszcze drugiego takiego.

[link]
     
           
  Sądeczanin/Artrock.pl (Karol Kolbusz, 1 luty 2012)

Insomnia „Shadows and Mists”. Hołd twórcom niemego kina

Insomnia to projekt muzyczny dwóch utalentowanych muzyków z rodzimej Łodzi. Ostatnio ukazał się ich nowy album zatytułowany „Shadows and Mists”.

Muzyka przedstawiona na krążku to połączenie elektroniki z ambientem i choć raczej preferuję inne gatunki, zdecydowałem się zrecenzować „Cienie i mgły”, gdyż jak dla mnie jest to jedno z najoryginalniejszych brzmień ostatnich lat. Głównym zamierzeniem twórców było oddanie hołdu twórcom starego, niemego kina z początków ubiegłego wieku. Wśród nich wymieniają przede wszystkim Murnaua i Christensena, związanych z filmami grozy. Jeśli chodzi o cel, który przyświecał muzykom podczas kreowania kompozycji…z całą pewnością mogę zapewnić, że został on sumiennie wykonany. Fani wczesnego kina zostaną uraczeni sześcioma świetnymi utworami, które pozwolą im oderwać się od rzeczywistości i zagłębić w świat muzycznych pejzaży, będący zwierciadlanym odbiciem filmów z tamtych czasów. Dla mnie jednak płyta jest zdecydowanie czymś więcej.

Wielu krytyków twierdzi, że muzykę należy interpretować przede wszystkim we własnym zakresie. Całkowicie zgadzam się z tą opinią. Podczas oddawania się w objęcia muz, przed moimi oczyma ukazało się kilka obrazów. Pierwsza wizja – post-industrialna metropolia po mglisto zarysowanej, aczkolwiek straszliwej katastrofie o skali globalnej. Włóczęga, zapewne jeden z ostatnich ocalałych ludzi, przedziera się przez ruiny wspaniałej niegdyś cywilizacji. Wszystko co pozostało z tętniących onegdaj życiem fabryk, wieżowców i centrów handlowych, to gruzowiska i duchy przeszłości. Zamieszkują one opuszczone budynki, w których aż roi się od ludzkich wspomnień. Słychać płacz martwego od wielu lat dziecka, które bez skutku próbuje zwrócić na siebie uwagę swojej matki. Jednak jej już dawno tutaj nie ma. Oddaje swoje ciało mężczyznom w domach publicznych, a jej potomek jest „produktem ubocznym”, którego należy porzucić. Nieludzko potraktowane dziecko wkrótce umiera, gdy pierwsze płatki śniegu otulają jego drobną twarz. Kolosalne fabryki zamieszkują cieniste widma snujące się wzdłuż taśm produkcyjnych. Niegdyś za liche wynagrodzenie i życie na skraju cienkiej linii między życiem a śmiercią, dobrowolnie stawały się niewolnikami potężnego systemu, który już dawno upadł. Wielu z nich brało udział w rewolucji przeciwko swoim panom. Powstanie jednak szybko upadło, a ich sytuacja znacznie się pogorszyła w wyniku represji. Nie mając innego wyboru, znów przystąpili do niewolniczej pracy. Wybawieniem była śmierć, która nadeszła niespodziewanie szybko i gwałtownie. Powietrze, którym niegdyś oddychali, zmieniło się w truciznę, stopniowo odbierającą im życie. Wielu z nich popadło w szaleństwo, zabijając swoich braci i siostry. Tak oto nastąpił koniec ludzkości. „Shadows and Mists” to ostrzeżenie przed zgubnymi skutkami postępu cywilizacyjnego, który może w niedalekiej przyszłości doprowadzić naszą planetę do zagłady. Dzieło muzyczne to również protest przeciwko pogłębiającemu się hedonizmowi i upadkowi kultury, na rzecz prostych i przyjemnych rozrywek. Insomnia jest melancholijną podróżą przez miejsca, w których życie całkowicie zgasło. Nastrój mroku i niepewności towarzyszy nam cały czas podczas muzycznej wędrówki. W pewnych momentach, może otrzeć się o nasze uszy brzmienie, niby onirycznej nadziei na lepszą przyszłość, które jest jednak zbyt nikłe, aby miało jakikolwiek związek z rzeczywistością. Taka jest moja interpretacja „Shadows and Mists”. Muzyka elektroniczna, a w szczególności ta czyście instrumentalna, pozbawiona wokali, stanowi na pewno bardzo elastyczny gatunek, w którym swoboda interpretacji dźwięków jest olbrzymia. W porównaniu do ubiegłorocznej płyty „Places”, brzmienie zespołu uległo zmianie. Zamiarem muzyków było pójście w stronę „szybkiej i energetycznej elektroniki, oraz ograniczenie ambientowych przestrzeni na rzecz większej ilości bitów oraz krótkich sampli”.

Moim zdaniem „Shadows and Mists” to jedna z najoryginalniejszych płyt ambientowo-elektronicznych ostatnich lat. Jest to również dobry przykład na to, że przy niezbyt dużych środkach można stworzyć ciekawe dzieło, które będziemy nadal odtwarzać pomimo upływu czasu i za każdym razem dostrzeżemy w – paradoksalnie dosyć minimalistycznej – muzyce, nowe elementy zdolne zachwycić każdego wrażliwego słuchacza. Należy zaznaczyć, że autorzy nie osiedli na laurach i pracują nad kolejnymi projektami. Jednym z nich jest Frame of Mind, osadzony w klimatach post-przemysłowej Łodzi – krążek ukaże się w najbliższym czasie. Polecam gorąco „Cienie i Mgły”, a gwarantuję, że nie będziecie zawiedzeni!

[link]
     
           
Elmusic (Damian Koczkodon, 12 stycznia 2012)

Cienie i mgły to zjawiska tajemnicze i ulotne. Trudne do kontrolowania, wymykające się logice i wyraźnej definicji. Dokonanie konwersji wyobrażeń powyższych procesów na język muzyki będzie zawsze działaniem w jakimś stopniu subiektywnym. Niedawno autorzy nagrań z płyty “Shadows and Mists” – Adam Mańkowski i Łukasz Modrzejewski czyli duet “Insomnia” udzielili mi wywiadu. Wspominają w nim o fascynacji mistrzami kina niemego. To źródło inspiracji posłużyło im do stworzenia utworów będących ich własną propozycją ilustracji czarno-białych filmów. Zastanawiałem się jaki to może mieć wpływ na wartość samej muzyki. I doszedłem do wniosku że jeśli już ma, to pozytywny. Bo płyta świetnie broni się bez dodatkowej ideologii. Sześć ścieżek utrzymanych w klimacie stonowanej, ale zazwyczaj lekko uwypuklonej rytmicznie elektroniki, wytrzymuje wiele odtworzeń. Kompozytorzy wiedzą co chcą grać i potrafią to zrealizować. Muzyka jest momentami zwiewna, enigmatyczna, ale jednocześnie jakaś… swojska. Może to skutek subtelnych bitów, które jakby z drugiego planu dodają całości kolorytu? Wydaje mi się, że łódzcy artyści nie tyle chcą zaimponować słuchaczom opanowaniem warsztatu, co pragną stworzyć pewien klimat. Nastrój nie do końca mroczny, nie całkiem też jasny. Ciąg inteligentnie proponowanych skojarzeń, bynajmniej nie trywialnych. Produkt dla słuchacza już trochę wyrobionego, wrażliwego na akustyczne niuanse. Lub propozycja dla całkiem nowych rzesz przyszłych fanów, tych specyficznych barw jakie można wydobyć z elektronicznych samplerów.

Płyta została wydana w grudniu 2011 przez własny, niezależny label zespołu – Larch Records. Ciekaw jestem, co będzie na ich kolejnych krążkach.

[link]
           
Kinta (Marcin Pachla, 10 stycznia 2012)

Teraz totalna zmiana klimatu, żadnych rockowych riffów, żadnego mocnego grania. Przed Wami zespół Insomnia (nie mylić z Insomnium hehe ). Zespół Insomnia, to projekt dwóch łódzkich muzyków, Adama Mańkowskiego i Łukasza Modrzejewskiego. Oddajmy im na chwile głos:

“Pierwsze wspólnie przygotowane dźwięki jak i wszystko co do dziś pojawia się pod szyldem łódzkiego duetu to wyraz ogromu inspiracji muzycznych i filmowych, które z niezwykłą pasją chłoną, a także interpretują i recenzują w przestrzeni internetowej obaj muzycy. Pod względem muzycznym projekt łączy w sobie delikatne dźwięki ambientu, syntetycznego popu, okraszone niekiedy ciepłym brzmieniem beatów lub chłodnym powiewem elektroniki z pod znaku dronów / dark ambientu. Można doszukać się tutaj także wielu brzmień współczesnej elektroniki oraz minimalizmu.”

Ha. Pięknie napisane… Shadows and Mists to ich druga w dorobku płyta i wbrew nazwie zespołu (Insomnia – bezsenność) jest to muzyka do słuchania późnym wieczorem, muzyka, która ukołysze stargane nerwy, uspokoi mięśnie, pozwoli się zrelaksować i odpłynąć. Odpłynąć w świat dziwny, świat marzeń, świat obrazów malowanych elektronicznymi dźwiękami. W wędrówkę w miejsca, o których istnieniu nie mamy nawet pojęcia. I co najdziwniejsze, za każdym jej przesłuchaniem są to zupełnie inne miejsca. Nie do końca jestem fanem takiej muzyki, ale oddać szczerze muszę, że jeśli potraktujemy tę płytę w ten właśnie, opisany wyżej sposób, to sprawdzi się ona znakomicie i będziemy bardzo zadowoleni z tego, że nam towarzyszy. A opener, czyli tytułowy utwór Shadows and Mists to naprawdę klasa, pięknie budujący klimat i nastrój, z wyraźnie zaznaczoną melodią, piękne. Oddajmy jeszcze raz głos jednemu z muzyków:

Myślę, że warto zapoznać się z tym ciekawym projektem, bo to kolejna Polska kapela, która tworzy na pewno na poziomie światowym, a na dodatek pozwala słuchaczowi na osobistą kreację przestrzeni, która przy obcowaniu z tą muzyką otwiera się przed nim. Dodam, że płyta dostępna jest za darmo do pobrania na stronie projektu.

[link]
           
Soinoise (Paweł Orzeł, 12 grudnia 2011)

Czekałem na nowy album łódzkiego duetu Insomnia. O panach pisałem już wielokrotnie na łamach blogu i mam nadzieję pisać jeszcze. Poprzedni krążek tego projektu przyjąłem bardzo pozytywnie. Places tworzyło pewną przestrzeń wspomnień-marzeń. Może też nadziei. Jednak podskórnie czaił się zawsze jakiś niepokój. Może obawa lub uraz. Wydaje mi się, że ten dualizm patronuje też nowej płycie. Zresztą sam tytuł wydaje się znamienny…

Muzycznie jest to dzieło bardziej świadome. Powiedziałbym, że pewniejsze siebie i swoich poczynań. Niekiedy z premedytacją wchodzące na pewnej grząskie grunty, ale wychodzące zawsze obronną ręką.

Zastanawiające są słowa Twórców dołączone w formie swoistego listu do płyty:

“Główną inspiracją dla naszych nowych muzycznych pomysłów było stare, nieme kino początków ubiegłego wieku. (…) Konkretnie chodzi o to, że w większości widzowie dopasowaliby do filmów Murnaua czy Christensena ambientowe ścieżki dźwiękowe i zamknęliby wszystko w jedno-liniowej, mrocznej formie.”  

Muzycy postanowili poszukać innego rozwiązania dla tej odwiecznej (bo co jakiś czas wraca) kwestii. Nie dokonali jednak szalonej rewolucji wobec tego stereotypowego postrzegania, nie uciekli całkowicie do przeciwnego narożnika, gotowi do zaciętego 15rundowego pojedynku. Raczej z wrodzoną sobie sympatią i empatią zasugerowali inne rozwiązania w kręgu muzyki elektronicznej i eksperymentalnej.
A jeśli (znów dualizm) zestawić to z naturą zaprezentowaną na okładce, z naturą, z którą nieodmiennie kojarzy mi się muzyka łódzkiego duetu… Można zaznać przyjemnego zawrotu głowy.

O tym albumie będę jeszcze pisać. Na razie to tyle z mojej strony.Gorąco polecam, gdyż jest to kojąca, przyjemna i nieco bajeczna wycieczka w krainę cieni i mgły.

[link]

Places
           
  Artrock.pl (Tomasz Ostafiński, 16 listopada 2010)

Pewnego jesiennego poranka kiedy nie byłem pewny tego co zobaczę za zasłoniętym oknem – pierwszy śnieg, czy tylko deszcz spłukujący brud z osiedlowych alejek wraz z ostatnim wspomnieniem radości minionego lata – dzwonek do drzwi oznajmił przybycie znajomego listonosza. Podobnie jak głosi credo amerykańskich kurierów pocztowych, że ani śnieg, ani deszcz, ani mrok nie odwiedzie kuriera od niezwłocznego doręczenia przesyłki pod wskazany adres*, tak też ten niepozornie wyglądający człowieczek (czyt. superman) wypełnił swój obowiązek na medal. Zawartość przesyłki sprawiła mi radość niesłychanie wielką, niwelując całkowicie jesienne doły i załamania nastrojów związane z tą smutną porą roku.

Po wybebeszeniu trzewi kartonowego pudełka ujrzałem schludnie zawinięty w folię stretch jak mumia w kokon z bandaży kwadratowy eco-pack przedstawiający napis złożony z dwóch wyrazów: Insomnia Places. Opasany tymże napisem krakowski „Szkieletor” straszy swym frontonem z okładki płyty ambientowego projektu Insomnia, jak okolica trzynastego arrondissementu z powieści Whatever Michela Houellebecqa. Z tyłu szykownego opakowania płyty niejednolicie szary zdjęciowy kolaż fantazyjnych plam pokryty tytułami utworów i informacjami o wydawcy i muzykach – Adamie Mańkowskim i Łukaszu Modrzejewskim (aka Extreme Agony).

Mechaniczny tryl niczym świst parowozu daje sygnał do odjazdu w niezwykłą podróż po tytułowych miejscach. Po nim następuje główny motyw instrumentalny „Dziwnych początków podróżowania” oparty na przyjemnych dźwiękach, rozkosznie zapętlonych ku niezmiernej uciesze autora. Zatrzymując się na drugiej stacji, jej zawiadowca zawraca (po)ciąg naszych myśli ku przeszłości, ku miejscom, które wryły się w naszą pamięć, gdy byliśmy jeszcze dziećmi. „Back To The Places From Our Childhood” wyzwala uczucie tęsknoty za minionymi szczenięcymi latami, kiedy trawa była zieleńsza, a sufit wydawał się wyższy niż teraz. Pierwsze metaliczne uderzenia przywołują na sekundę rok 1974 i środkową część „Gog Magog In Bromine Chambers” Petera Hammilla. Potem robi się kojąco spokojnie, dzięki fantastycznym dźwiękom spreparowanego fortepianu, które harmonijnie budują idylliczny nastrój tej urzekającej, pastoralnej ballady. Pobrzękiwanie, stukot i furkot perkusyjnych elementów tworzą niesamowite, rytmiczne tło dla miarowych uderzeń w klawisze keyboardu.

Wraz z nagraniem „Unspoken Secrets” czar nieziemskiego uniesienia pryska i wkrada się pierwiastek zaskoczenia. Młodzi łódzcy artyści uderzają w nim w inną strunę wywołując nastrój niepokoju różnymi trzaskami, plaskami i zgrzytami, które generują za pomocą współczesnej technologii komputerowej. Dysharmoniczna natura tej kompozycji zupełnie jak TO co chowają zasłony szczytowego okna przy Rue d'Ausseil w pewnym kultowym opowiadaniu grozy wydaje się skrywać mroczne zagadki, na rozwiązanie których z pomocą mógłby przyjść sam Freud i jego nauka. Zatem pytanie postawione niegdyś przez wybitną amerykańską artystkę Laurie Anderson What is behind this curtain? zostawię Waszym domysłom.

Dalszy etap podróży do miejsc niezwykłych odbywa się zgodnie, bez gwałtownych zakłóceń nastrojów. „Unnamed Space Of Our Imagination” budzi dreszcz emocji porównywalny z tym, jaki odczuwamy słuchając mroźnej „Alaski” Eddiego Jobsona. „Dom widmo” – najbardziej rozbudowana na krążku epicka forma przekazu – straszy wszelkimi możliwymi elektronicznymi gryzmołami, stukami, pukami i pulsującym beatem, które całkiem nieźle nakręcają tę mroczną opowieść dźwiękową. A całość kończy się w strugach deszczu i pohukiwaniach burzy czyli „A Moment Of Life” – taka iście naturalistyczna puenta płyty.

Projekt Insomnia Places zdecydowanie inaczej niż kruszące mury Jerycha Grains Extreme Agony oddziałuje na zmysły człowieka próbującego złapać oddech w zapamiętałej gonitwie codziennego życia zamkniętego w roztętnionych arteriach uprzemysłowionego miasta. Tutaj nic nie nadyma się i nie pęka z hukiem wchodzących na ekran telewizora reklam. Przeważają nastroje refleksyjne („Back To The Places Of Our Childhood”, „Strange Beginnings Of Travelling”), pełne tajemniczości („Unnamed Space Of Our Imagination”, „A House That Does Not Really Exist...”) i niepokoju („Unspoken Secrets”) w odróżnieniu od apoplektycznej poprzedniczki (Extreme Agony w przyp. autora). Zachęcam więc wszystkich, którym trudno jest przeżyć chociażby jeden dzień bez el-muzyki, żeby sięgnęli po najnowszą płytę łódzkiego duetu Insomnia i zmierzyli się z jego nowymi dźwiękami, a być może doznają przyjemnego wstrząsu, który nie odbije się niekorzystnie rykoszetem na ich upodobaniach el-muzycznych.

*– cytat z powieści Stukostrachy Stephena Kinga; wykorzystany również w utworze „O Superman” Laurie Anderson.

[link]